CELEBRITY
„Jestem gotowa poślubić miłość mojego życia” – mówi Iga Świątek.

Kiedy świat dowiedział się o tych słowach, wszyscy zamarli. Nie dlatego, że nie spodziewano się, że Iga Świątek w końcu odnajdzie szczęście poza kortem, ale dlatego, że po raz pierwszy w historii polskiego sportu tenisistka, znana z chłodnego profesjonalizmu i skupienia, odsłoniła tak głęboko swoje serce.
W blasku fleszy, pośród szeptów dziennikarzy i westchnień fanów, Iga uśmiechała się tak, jak nigdy wcześniej. W jej oczach było coś, czego nie dało się pomylić — spokój. Spokój kobiety, która odnalazła swoje miejsce na świecie.
Po zakończeniu kolejnego, pełnego emocji sezonu, Iga postanowiła zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiła — odcięła się od wszystkiego. Wyłączyła telefon, zniknęła z mediów społecznościowych, nie odbierała nawet od swojego trenera.
„Potrzebowałam ciszy” — powie później w wywiadzie. „Ciszy, żeby zrozumieć, kim jestem, gdy nie gram.”
To właśnie wtedy, wśród mazurskich jezior, w domu z widokiem na las, wydarzyło się coś niezwykłego.
Był chłodny wieczór. W powietrzu unosił się zapach sosny i mokrej ziemi po deszczu. Iga siedziała na tarasie, owinięta kocem, z książką w rękach. Nie planowała nikogo spotkać.
A jednak… los miał inne plany.
Do domu, w którym zatrzymała się na kilka dni, przyjechał sąsiad — młody architekt, który doglądał budowy pobliskiego domku. Miał na imię Michał.
„Przepraszam, że przeszkadzam — powiedział z uśmiechem — ale chyba zostawiłem u pani projekt.”
To była pierwsza rozmowa. Zwykła, codzienna, a jednak… coś w niej pękło.
Nie było to jak w filmach, gdzie miłość spada jak grom z jasnego nieba. To było coś spokojnego, cichego, prawdziwego.
Kolejne tygodnie mijały powoli. Iga pomagała mu czasem nosić deski, czasem po prostu rozmawiali przy herbacie. O życiu, o marzeniach, o tym, jak trudno jest być sobą, gdy cały świat na ciebie patrzy.
„Wiesz, nigdy nie myślałem o tobie jako o gwieździe” — powiedział kiedyś Michał. „Dla mnie jesteś po prostu dziewczyną, która lubi patrzeć na jezioro.”
Te słowa utkwiły w niej głęboko. Może dlatego, że pierwszy raz ktoś zobaczył w niej człowieka, a nie mistrzynię.
Kiedy wróciła na kort, wszystko było inne. Serwowała z nową energią, poruszała się z lekkością, której nie miała od miesięcy. Dziennikarze pytali: