CELEBRITY
Iga Świątek otrzymuje błogosławieństwo ojca i oficjalnie wyznacza datę ślubu

Jesień w Raszynie była cicha i pełna złotego światła. Liście wirowały nad alejką prowadzącą do domu, w którym Iga spędziła większość swojego dzieciństwa. Po raz pierwszy od miesięcy nie miała przy sobie rakiety. Nie słyszała szelestu piłek, uderzających o kort. Słyszała tylko wiatr, który przypominał jej, że czasami najpiękniejsze rzeczy dzieją się wtedy, gdy wszystko wokół milknie.
To był ten dzień. Dzień, w którym miała porozmawiać z ojcem o czymś, co od dawna nosiła w sercu.
— Tato — powiedziała cicho, gdy przekroczyła próg domu.
Tomasz Świątek siedział przy kuchennym stole, jak dawniej, przeglądając stare zdjęcia z jej pierwszych turniejów. Uśmiechnął się, widząc córkę.
— Wróciłaś. — w jego głosie było coś łagodnego, czego Iga nie słyszała od dawna.
Ostatnie lata ich relacji nie były proste. Sukces, presja, media, ciągłe wyjazdy — wszystko to w jakiś sposób oddaliło ich od siebie. Ale dziś, po raz pierwszy, Iga nie była już tylko tenisistką. Była kobietą, która chciała rozpocząć nowy rozdział życia.
Usiadła naprzeciwko niego i położyła dłonie na stole.
— Tato, chciałam z tobą porozmawiać o… o kimś.
— O kimś? — powtórzył z lekkim uśmiechem.
— O Dawidzie.
Imię zabrzmiało w kuchni jak ciepły ton skrzypiec.
Dawid był architektem, którego poznała w Krakowie podczas jednej z imprez charytatywnych. Nie był z jej świata. Nie znał zasad tie-breaków ani rankingów WTA. Ale znał ją. Wiedział, jak mówi, gdy jest zmęczona. Jak milczy, gdy jest szczęśliwa. Jak układa włosy, gdy chce coś ukryć.
Tomasz przez chwilę milczał.
— Dawid… To ten, z którym widziałem cię w Gdańsku?
— Tak. — Iga skinęła głową. — On mnie rozumie, tato. Nie dlatego, że jestem Iga Świątek, tylko dlatego, że jestem… ja.
Słowa wyszły z niej z nieoczekiwaną łatwością.
Ojciec spojrzał na nią uważnie, jakby próbował odczytać coś z jej twarzy. Potem westchnął.
— Wiesz, Iga, ja zawsze chciałem, żebyś była szczęśliwa. Może czasem o tym zapominałem. Ale to, że chcesz ułożyć sobie życie — to nie znaczy, że przestaniesz być mistrzynią.
Łzy pojawiły się w jej oczach.
— Chcę, żebyś mnie pobłogosławił, tato. Chcemy się pobrać. Ustaliliśmy już datę.
Tomasz zamarł.
— Datę?
— Tak. Czerwiec przyszłego roku. W Krakowie. Mała ceremonia, bez mediów. Tylko rodzina i kilku przyjaciół.
Cisza wypełniła pokój. Zegar tykał, jakby odliczał czas do jego odpowiedzi.