CELEBRITY
Podwójna radość w rodzinie Igi Świątek: dwa wielkie ogłoszenia naraz

Podwójna radość w rodzinie Igi Świątek: dwa wielkie ogłoszenia naraz
Przez wiele lat świat znał Igę Świątek jako wojowniczkę — dziewczynę, która potrafiła uciszyć największe stadiony, zdobywać tytuły z kamienną twarzą i pokonywać własne słabości z pokorą godną mistrzyni. Ale mało kto znał tę drugą stronę — dziewczynę, która po meczach wracała do ciszy, do zapachu kawy w kuchni, do rozmów z siostrą, do śmiechu ojca, do spokoju, którego nigdy nie dawały reflektory.
Wszystko zaczęło się pewnego cichego poranka w Warszawie, w styczniu. Był to dzień, którego nie zapomni już nigdy. Wstała wcześnie, zanim słońce zdążyło przeciąć niebo. W powietrzu unosił się zapach świeżego śniegu, a ona czuła coś nowego — coś, co nie miało nic wspólnego z kortem, z rywalizacją czy z presją. To było uczucie, że jej życie właśnie się zmienia.
Tego dnia miała powiedzieć rodzicom prawdę. Dwie prawdy, właściwie.
Od kilku miesięcy jej serce biło inaczej. To nie był przypadkowy flirt, nie przelotne zauroczenie. Miłość przyszła niespodziewanie, cicho, jak melodia, której nie potrafisz wyrzucić z głowy. Spotkali się na jednym z turniejów — on był fizjoterapeutą, młodym, spokojnym mężczyzną z uśmiechem, który potrafił rozbroić każdy stres. Nie szukała wtedy miłości. Szukała równowagi.
Ale równowaga przyszła w jego spojrzeniu.
Początkowo ukrywali wszystko. Nie dlatego, że się wstydzili, lecz dlatego, że świat Igi zawsze był zbyt głośny. Każdy gest, każde słowo, każda mina mogła stać się nagłówkiem. Chcieli, by ich uczucie wzrastało w ciszy, bez fleszy, bez interpretacji, bez porównań.
Z czasem jednak miłość zaczęła przerastać strach. I wtedy, pewnego wieczoru, gdy siedzieli w jej warszawskim mieszkaniu przy filiżance herbaty, on wyjął małe pudełko. Nie było w tym nic teatralnego. Żadnych fanfar, żadnych dekoracji. Tylko cisza, dźwięk deszczu za oknem i jego szept:
— Iga, czy chciałabyś spędzić ze mną resztę życia?