Connect with us

CELEBRITY

„Kocham mojego ojca bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.”

Published

on

Kiedy byłam dzieckiem, świat wydawał mi się ogromny i pełen tajemnic, których nie rozumiałam. Ale w tym wielkim, nieznanym świecie była jedna pewna rzecz — silne ramiona mojego ojca, które potrafiły ochronić mnie przed wszystkim, co złe. Gdyby ktoś wtedy zapytał mnie, kogo kocham najbardziej na świecie, bez wahania odpowiedziałabym: „Tatusia.” I choć od tamtych dni minęło wiele lat, nic się nie zmieniło. Bo dziś, jako dorosła kobieta, mogę powiedzieć to samo — kocham mojego ojca bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.

Ojciec był dla mnie kimś więcej niż tylko rodzicem. Był przyjacielem, nauczycielem, bohaterem. Widziałam w nim człowieka, który nigdy się nie poddaje, który potrafi śmiać się nawet wtedy, gdy los wystawia go na próbę. Gdy byłam mała, wydawało mi się, że mój tata potrafi wszystko — naprawić zabawkę, znaleźć zagubionego misia, przepędzić ciemność z mojego pokoju. Dziś wiem, że tak naprawdę potrafił coś znacznie trudniejszego — dać mi poczucie bezpieczeństwa i miłości, które trwają całe życie.

Pamiętam wieczory, gdy siedzieliśmy razem na ganku naszego domu. Tata palił wtedy swoją ulubioną fajkę, a ja wtulałam się w jego ramię, patrząc w rozgwieżdżone niebo. Pytałam go o wszystko — o gwiazdy, o sens życia, o to, dlaczego ludzie czasem płaczą. On nigdy nie zbywał moich pytań. Zawsze mówił spokojnie, ciepło, czasem żartobliwie. „Wiesz, córeczko,” mawiał, „życie to nie tylko to, co widać. To też to, co czujesz w sercu. I dopóki masz w nim miłość, nigdy nie zgubisz drogi.”
Nie rozumiałam wtedy w pełni tych słów, ale zapamiętałam je na zawsze.

Kiedy dorastałam, zaczęłam widzieć w ojcu człowieka z krwi i kości — ze słabościami, zmartwieniami, zmęczeniem. Był silny, ale miał też chwile, gdy siadał w ciszy i patrzył w dal. Wtedy wiedziałam, że coś go trapi, ale nigdy nie chciał, żebym się martwiła. „Nie martw się o mnie, córeczko,” mówił z uśmiechem. „Tata sobie poradzi.”
I rzeczywiście, zawsze sobie radził — z pracą, z problemami, z przeciwnościami losu. Ale kiedy dorosłam, zrozumiałam, że za tym „poradzę sobie” kryła się ogromna siła ducha i poświęcenie. Dla mnie. Dla rodziny.

Był człowiekiem prostym, ale niezwykle mądrym. Nie kończył wielkich szkół, nie miał tytułów ani zaszczytów, ale jego życiowa mądrość była dla mnie cenniejsza niż wszystkie książki świata. Uczył mnie, że szacunek do drugiego człowieka to podstawa wszystkiego. Że praca, nawet najtrudniejsza, ma sens, jeśli robi się ją z sercem. Że słowo dane drugiemu człowiekowi jest święte.
I że miłość nie zawsze polega na słowach — często wyraża się w ciszy, w geście, w spojrzeniu.

Pamiętam pewien zimowy poranek, kiedy miałam może dziewięć lat. Śnieg sięgał po kolana, a ja marzyłam o sankach. Tata wstał wcześnie, zanim jeszcze świtało, i zbił mi z desek małe sanki. Wyszliśmy razem na wzgórze za domem. Biegł obok mnie, kiedy zjeżdżałam, śmiejąc się jak dziecko. I choć był zmęczony po całym tygodniu pracy, nie powiedział ani słowa o odpoczynku. Chciał tylko widzieć mój uśmiech.
Dziś, gdy wracam myślami do tamtej chwili, widzę w niej kwintesencję jego miłości — cichej, bezinteresownej, pełnej poświęcenia.

Z wiekiem zaczęłam rozumieć, że ojciec był dla mnie nie tylko oparciem, ale też lustrem, w którym odbijało się wszystko, co najlepsze we mnie samej. Jego cierpliwość nauczyła mnie wyrozumiałości. Jego upór pokazał mi, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jego wiara w ludzi sprawiła, że sama nauczyłam się ufać światu, mimo że czasem rani.
Ale przede wszystkim — jego miłość nauczyła mnie, czym naprawdę jest dom. Nie miejsce, nie budynek, lecz obecność drugiego człowieka, który zawsze czeka.

Gdy wyjechałam na studia, po raz pierwszy zobaczyłam łzy w oczach ojca. Nie chciał, żebym je widziała, ale widziałam. Uśmiechał się, mówił, że wszystko będzie dobrze, że świat stoi przede mną otworem. Ale jego dłonie drżały, kiedy przytulał mnie na pożegnanie.
„Pamiętaj, córeczko,” powiedział wtedy, „gdziekolwiek pójdziesz, zawsze masz dom. Zawsze masz mnie.”
Te słowa towarzyszyły mi przez wszystkie lata dorosłości. W chwilach trudnych wracały jak modlitwa. Kiedy czułam się samotna, wystarczyło zamknąć oczy i przypomnieć sobie jego głos.

Minęły lata. Praca, miasto, własne życie — to wszystko oddalało mnie od domu. Ale nigdy od ojca. Bo nawet gdy dzieliły nas setki kilometrów, czułam jego obecność. Dzwonił często, pytał, czy jadłam, czy się nie przepracowuję, czy mam ciepły płaszcz. Niby drobiazgi, ale dla mnie to były dowody miłości.
A gdy przyjeżdżałam, jego twarz rozjaśniał ten sam uśmiech, który pamiętałam z dzieciństwa. Wtedy znowu czułam się małą dziewczynką, która biegnie w jego ramiona.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 UKlery