CELEBRITY
Ukradzione wybory” to “zamach smoleński” Platformy. Oto dlaczego politycy w to idą

Twierdzenia partii rządzącej, jakoby PiS miał sfałszować wybory, to nie przejaw siły, lecz słabości i dezorientacji. Platforma Obywatelska, która obiecywała spokój, stabilność i trzeźwość, dziś przypomina opozycyjną formację, miotającą się wśród teorii spiskowych. Jak komentuje Grzegorz Sroczyński, partia Tuska, wspólnie z Romanem Giertychem, zdaje się wręcz zmierzać prosto na ławy opozycji.
Zamiast zmierzyć się z rzeczywistością i wyciągać wnioski z przegranych wyborów, PO ucieka w narrację o „sfałszowanym głosowaniu”. Partia, która miała być racjonalnym, centrowym ugrupowaniem, sama wskakuje na pokład politycznego „tupolewa”, serwując społeczeństwu własną wersję smoleńskiego mitu.
W miejsce wraku mamy dziś „anomalie wyborcze”, zamiast prof. Biniendy – dr Kontek, a funkcję „pancernej brzozy” pełnią „analizy przepływów głosów”. Macierewicza skutecznie zastępuje Giertych, wspierany przez anty-PiS-owych aktywistów. W mediach społecznościowych szerzą się hasła typu: „W Polsce sfałszowano wybory”, „Nie wolno zaprzysiąc Nawrockiego”, „Trzaskowski jest prawdziwym prezydentem”. To już nie tylko polityczny folklor, ale groźne podważanie zaufania do procesu wyborczego – idealnie wpisujące się w cele Moskwy.
Teoria bez dowodów – Platforma serwuje “wybuchające parówki”
Europosłanka Joanna Scheuring-Wielgus głosi, że wystarczyło „ukraść po 11 głosów w każdej komisji”, by wynik się odwrócił. Argument? Dzielenie przewagi Nawrockiego przez liczbę komisji. To matematyczny absurd, ale dobrze brzmi i robi wrażenie. Wiceministrowie Tomczyk i Myrcha mówią o „1400 podejrzanych komisjach”, choć ich wyliczenia opierają się na przypadkowej tabelce, z której nic konkretnego nie wynika. A przecież w większości z tych komisji przedstawiciele rządzących mieli swoich ludzi. Fałszowanie wyborów samemu sobie?
Na scenę wraca też Ryszard Kalisz, który straszy „1482 anomaliami”. Ta liczba, wyciągnięta z analizy nie uwzględniającej głosów Trzaskowskiego, ma uwiarygadniać tezę o „masowym fałszerstwie”. Jeśli ktoś mu podpowie, że można być mniej konserwatywnym w liczeniu, Kalisz dorzuci kolejne tysiące „podejrzanych” komisji. Dla wielu ta liczba wystarczy, by krzyczeć: „Ukradli wybory!”.
Platforma ma swój własny mit
Dziś nie brakuje wypowiedzi ludzi PO, którzy wprost mówią o fałszerstwie: senatorowie, profesorowie, publicyści. Ten sam obóz polityczny, który latami kpił z teorii Macierewicza, teraz sam ją kopiuje, zmieniając tylko rekwizyty.
Sfałszowane wybory? Przez kogo? W komisjach, gdzie większość mieli ludzie PO, Trzeciej Drogi, Lewicy? W Skarżysku Kamiennej, gdzie przewodniczącym komisji była osoba z ramienia Biejat, a wiceprzewodniczącym przedstawiciel Hołowni? I gdzie aż dwóch członków komisji reprezentowało Trzaskowskiego?
Eksperci, jak prof. Dominik Batorski, jasno pokazują: dane z komisji nie wykazują żadnych systemowych nieprawidłowości. Pojedyncze błędy trzeba wyjaśnić, ale nie mają one wpływu na wynik. Mimo to opowieść o „sfałszowanych wyborach” trwa – bo służy politycznym celom.
Aresztować worki z głosami? Powrót do absurdu
Sędzia Igor Tuleya posuwa się jeszcze dalej – chce, by prokuratura zarekwirowała worki z kartami do głosowania, a potem policzyła je ponownie „niezależnie”. To już nie teoria spiskowa, to pomysł na paraliż państwa i recepta na zamieszki uliczne.
W tej samej tonacji wypowiadają się inni prominentni przedstawiciele liberalnych elit – jak prof. Safjan czy prof. Sadurski – twierdząc, że nie wiadomo, kto wygrał wybory, albo że Hołownia powinien przejąć obowiązki prezydenta.
Tymczasem to nie PiS, a właśnie PO i jej medialno-profesorskie zaplecze dziś podważa fundamenty demokracji – dokładnie tak, jak przez lata zarzucało to prawicy.
Dlaczego Platforma to robi? 5 powodów
1. Ucieczka od rozliczeń z Tuskiem
Po ogłoszeniu wyników wiele osób wewnątrz KO zaczęło zadawać niewygodne pytania: Czy PO nie zawiodła? Czy Tusk nie powinien się wycofać? Narracja o „ukradzionych wyborach” skutecznie zamyka te tematy. Odwraca uwagę od błędów kampanii i chroni lidera.
2. Budowa własnego mitu smoleńskiego
PiS miał „zamach smoleński”, PO tworzy „wybory sfałszowane przez PiS”. Taki mit pozwala trzymać elektorat w gotowości i podsycać emocje przez kolejne lata. To narzędzie propagandowe na trudne czasy w opozycji.
3. Osłabienie mandatu nowego prezydenta
Po zaprzysiężeniu Nawrockiego usłyszymy, że nie jest prawdziwym prezydentem, że nie wolno uznawać jego decyzji. Platforma może próbować powtórzyć manewr z ignorowaniem wyroków TK, argumentując, że Izba Kontroli SN „nie jest sądem”. Nawet jeśli PO formalnie się na to nie zdecyduje, ich zaplecze medialne będzie siać te wątpliwości.
4. Mobilizacja twardego elektoratu
Platforma przestaje wierzyć w poprawę sytuacji rządowej. Narracja o „sfałszowanych wyborach” nie uratuje władzy, ale pozwala zatrzymać najbardziej wiernych wyborców i dać im nową opowieść na przyszłość.
5. Polaryzacja wzmocni PO kosztem koalicjantów
Hasła o „nielegalnym Nawrockim” i „sfałszowanych wyborach” to element strategicznego podziału: PO kontra PiS, Tusk kontra Kaczyński. To ma zmarginalizować Trzecią Drogę, Lewicę i zmusić wszystkich do opowiedzenia się po jednej ze stron. Nawet posłowie Lewicy powtarzają platformiane narracje z nadzieją, że załapią się na listy Tuska w kolejnych wyborach.
Jest nadzieja – rozsądek jeszcze istnieje
Na szczęście nie wszyscy dali się porwać tej fali. Głos rozsądku zabrali m.in. Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty i Żukowska – jasno mówiąc, że zaprzysiężenie musi się odbyć, że wyniki wyborów są jednoznaczne. To oni – nie PO – wykazali się odpowiedzialnością za państwo.
Warto też zauważyć głosy rozsądku ze strony samych wyborców KO. Jak słynny „Adaś z Twittera”, który napisał:
„Tracimy czas na przegraną sprawę. Trzeba było przypilnować wyborów, a nie teraz płakać nad rozlanym mlekiem. Jeśli będą chcieli – bez powtórzonych wyborów – żeby Trzaskowski został zaprzysiężony 6 sierpnia, to dojdzie do wojny domowej.”